Absolutny słuch
Zastanawiam
się, ile z tego co wiem i potrafię zawdzięczam szkole. Moja
pierwsza odpowiedź: niewiele. Tylko odrobinkę. Większość
nauczyłam się "w życiu". Ale zaraz: może dużo
nauczyłam się sama, w życiu, bo ktoś w szkole nauczył mnie
samodzielności myślenia? I działania? Gdy robię szybki przegląd
nauczycieli od przedszkola po uniwersytet, powoli wyłaniają się
sylwetki. Ten charakterystyczny nauczyciel chemii, co miał swoje
sposoby, by okiełznać każdą klasę. Chemia w ogólniaku to
zjawisko pokoleniowe. A może nawet międzypokoleniowe? Ciekawe, ile
roczników nosiło białe fartuchy, przygotowywało swoją wizytówkę
według instrukcji, miało zawsze w pogotowiu 5 karteczek i wiedziało
co robić na hasło: "proszę przyjąć ustaloną pozycję",
gdy przychodził czas weryfikacji wiedzy. Do dziś pamiętam z jego
lekcji, jak rozwiązywać równania stechiometryczne i chyba nic poza
tym. Wydreptywaliśmy sobie schemat zachowania przez kilka lat, tak
jak wielu przed nami i po nas. Ale ten sam nauczyciel chemii był
najbardziej podatną osobą na dyskusje. "Panie profesorze, a w
parku jest ekshibicjonista ..." i nie było lekcji, była
rozmowa.
I ten
nauczyciel biologii. Wielki, zwalisty. Teraz wiem, że wielki też i
duchem. Nie wierzyliśmy do końca w jego kompetencje nauczyciela
biologii. Do dzisiaj wspominamy, jak to w środek
sprawdzianu-wypracowania któryś z kolegów włożył sprawozdanie z
meczu, a biolog się nie zorientował. Ale kto nas wyganiał w
przyrodę: na wycieczkę, na rajd, na spływ? Kto robił z nas
współorganizatorów, oddawał sprawy w nasze ręce? Nawet dzisiaj
mam wyrzuty sumienia, gdy słonecznej niedzieli nie spędzam w lesie
albo na Babiej Górze.
W
podstawówce moją wychowawczynią była mała, zasuszona, kostyczna
matematyczka. W sumie to nie lubiliśmy jej. Nie rozkochała mnie w
matematyce. Po podstawówce - ośmioklasowej - pojechałam z nią na
obóz do Berlina. Matematyczka uznała naszą pierwszą dorosłość,
dawała nam dużo swobody, razem z nami układała plan wycieczki.
Przymykała oko nawet na piwo młodzieńcze.
W
pierwszych latach podstawówki ciągnęło mnie do sztuki. Gdzieś w
czwartej klasie założyłam teatr i zespół taneczny. Nauczycielka
odpowiedzialna za akademie szkolne i nasz harmonijny artystyczny
rozwój początkowo chciała nadać mu formę i treść. W końcu
jednak uznała, że należy nam się swoboda artystyczna.
Mieliśmy gdzie ćwiczyć, nikt się nie wtrącał.
Tak
sobie myślę, że najwięcej w szkole nauczyłam się przy okazji i
w międzyczasie. Teraz widzę wielkich pedagogów: ich
genialny plan to umiejętność porzucenia curriculum na chwilę
a ich super moc to słuch absolutny.
Słyszą budzącą się indywidualność uczniów zanim zacznie
krzyczeć. Chwała nauczycielom, którzy zostawiają miejsce uczniom.
x
Komentarze
Prześlij komentarz