Pochwała teatru.

 



W pewnym sensie, wychowałam się na teatrze, może nawet w teatrze. Teatr nazywał się Heliotrop i uczył nas myśleć. Całe pokolenia bielskich dziewczyn i chłopaków.  Uczył wchodzenia w siebie i wychodzenia do świata. Prawda jest taka, że czasem nie wszystko rozumieliśmy. Trzeba się było nieźle nagimnastykować, by to ogarnąć. Budując postaci teatralne, budowaliśmy siebie. Poszłam więc na teatrologię i nawet reżyseria chodziła mi po głowie. Dalej jednak poszło w zupełnie inną stronę. 


Nasz teatr kanalizował bunt młodzieńczy. Ta nadwyżka energii, którą ma się w wieku kilkunastu lat poszła w twórczość. Nikt wtedy nie mówił o pracy projektowej, ale nie masz to projektu jak spektakl! Wszystko tam jest: i współpraca, i cele, i plan, i twórczość i zbieranie danych, i konkretna, mozolna robota. I kończy się prezentacją. Nie zawsze, bo czasem spektakl zabrnie na manowce, wtedy jednak wciąż jest zbiorem zebranych nauk i doświadczeń. 



W Heliotropie trafiłam na okres zmagania się z rzeczywistością. Świat pierwszej połowy lat 80. był dziwny - ale jaki nie jest! Intensywność przeżywania siebie wpadała na progi stawiane przez zewnętrzny świat. Był stan wojenny, kraj wzmożony, nie było miejsca ani na ucieczkę w siebie, ani na wykrzyczenie swoich emocji wprost: systemie …. nie lubię cię! Szlifowaliśmy więc umiejętności komunikacyjne. Zbudowanie spektaklu wymagało głębokiego i wszechstronnego przemyślenia rzeczywistości. Spektakl był jej metaforą, a więc informacje musieliśmy przetwarzać na wielu poziomach. Materią, w której rzeźbiliśmy, była przede wszystkim poezja. Szymborska, Lipska, Śliwonik, Kornhauser. Do tego interpretacja, rekwizyt, scenografia i interakcja wiersza z wierszem. Zaczęłam rozumieć literaturę interpretując ją w teatrze. W teatrze też złapałam kontakt z rzeczywistością.


Moje doświadczenia teatralne zaczęły się jednak wcześniej - w pierwszych klasach podstawówki. Odkąd sięgam pamięcią, zawsze byłam w jakiś grupach. Nie ostały mi się w pamięci teatrzyki, w których pani rozdawała teksty i kazała uczyć się roli a próba była tylko weryfikacją pamięci. Nawet w liceum trafił się taki teatr. Robiliśmy Kochanowskiego. Koleżanka grała rolę słynnej lipy. Całość generalnie to była lipa. Wykręciłam się.


Szybko zaczęłam tworzyć własne teatry.  Może powinnam napisać: teatrzyki, bo to nawet we wczesnej podstawówce było. Dla mnie to jednak był teatr. Chwała nauczycielkom, które na to pozwalały i stały lekko z boku czuwając, by rzeczy nawet nie tyle szły do przodu, co kręciły się. W teatrach szkolnych zwykle ważniejszy jest sam okres pracy, niż finał w postaci spektaklu. W podstawówce to była najlepsza rzecz jaka mi się przydarzyła: nauczycielki, które widziały twórczy zapał i nie przeszkadzały, nie wtrącały się, nie przejmowały inicjatywy, pomagały to tylko zorganizować.  Teatr jest złożonym projektem. “Nie zna życia kto nie grał w teatrze” chciałabym dzisiaj zawołać. 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak dostać/nie dostać białej gorączki w szkole

Metoda pytań i doświadczeń - jak pracujemy w Uniwersytecie Dzieci

Mr Lee, I would like to visit your school