Rocket science edukacji



Jakie są na świecie najświeższe pomysły, które zmieniają paradygmat edukacji?
„Czy słyszałaś o Khan Academy?” - to pytanie pada w rozmowach okołoedukacyjnych. Stawiają je nie tylko edukatorzy, ale ludzie z nowych technologii, innowacji, start-upów i wszelkich takich nowinek i od kreatywnego kombinowania. KA jest popularne i świdruje w głowie. Gdy ludzie mówią: Khan Academy nadchodzi, myślą: idzie nowe.
Idea odwróconej klasy, fundamentalna dla Khana, jest z gatunku tych, co najpierw wywołują zdziwienie, jeśli nie oburzenie: „nieee to absurd, to nie ma sensu!” Po chwili jednak, gdy głowa przestawi się na myślenie „odwrotne”, sens zaczyna wyłaniać się coraz wyraźniej, by w końcu wyprzeć model wyjściowy: „To oczywiste, dlaczego jeszcze szkoła tak nie działa! Przecież to jasne jak słońce, że wiedzę pozyskać może sobie każdy, zawsze i skądkolwiek, ale by to wszystko zrozumieć, przetworzyć, przyjąć i używać, potrzebny jest trening pod okiem
 eksperta”. Pamiętam z czasów licealnych te długie wieczory nad zadaniem z fizyki, wpatrywanie się w kartkę, żałosne próby rozwiązania nierozwiązywalnego; mój tata nade mną - bardzo chciał pomóc i myślał, że jako mężczyzna powinien być w stanie wytłumaczyć mi te energie potencjalne sprężystości, prawa Joule'a-Lenza, zasady dynamiki, siły dośrodkowe i odśrodkowe. Jedyne co mogłam jednak ostatecznie zrobić, to przepisać rano bez zrozumienia od kilku nielicznych wybrańców losu obdarowanych samorodnym talentem rozumienia fizyki. Jakże cudownie było by wtedy na swoim Commodore zobaczyć ludzką wersję wykresów trygonometrycznych, a może nawet i zagrać na konsoli Atari w siłę odśrodkową.

Jakie inne pytania zadają ludzie w luźnych prywatno-zawodowych (jak to wszystko dzisiaj się miesza) rozmowach przy piwie, na kawie albo i po konferencji. Na przykład: „Co ostatnio studiowałeś na Udacity?” Platformy e-learningowe w ciągu ostatnich dwóch lat odbyły podróż na Marsa i z powrotem. Nic tam już nie jest takie jak dawniej. To już nie jest materiał uzupełniający albo wieczorowy. Możesz precyzyjnie wybrać to co ci jest naprawdę potrzebne, albo to co cię naprawdę ciekawi. Wybierasz według klucza charyzmatycznych wykładowców (tak, dla takiego można rzucić się nawet w księgowość) albo ciekawych zadań do wykonania (dlaczego nie spróbować zrobić swojego murala?). Platformy takie jak Udacity, Coursera, Edx poszerzają pole działania. Oddają inicjatywę w ręce studenta. To on decyduje, co studiuje, kroi nie jak materii staje, ale wyobraźni, odwagi, ciekawości. Po co się wikłać w jedno rozwiązanie, gdy można jednocześnie studiować na całym Uniwersytecie Świata?
Porządki w klasie można też zrobić inaczej. Można, na przykład, wyrzucić z niej wszystkie ławki albo je poprzestawiać. Zrobić miejsce w klasie dla ludzi, do działania. Przygotować po prostu wszystko tak, by można było porozmawiać, popracować, pomyśleć. Najlepiej, by pod ręką było wszystko to, co jest potrzebne do samodzielnego odkrywania świata. Tak jest w kalifornijskiej szkole Brightworks. Nie nazywa się szkołą, lecz uczącą się społecznością, która stara się dać uczniom istotne doświadczenie edukacyjne, oparte o współpracę, zaufanie, kreatywność. „Używamy prawdziwych narzędzi i materiałów, rozwiązujemy prawdziwe problemy” - mówią w Brightworks. Zero kompromisów. Sto procent pracy projektowej. Dzieci w samym centrum zainteresowania. Brightworks jest jedno i tylko dla 35 uczniów, ale nurt takiej zindywidualizowanej edukacji, odbywającej się w przestrzeni życia, a nie w przestrzeni szkoły jest coraz szerszy. Są już w nim szkoły demokratyczne, szkoły Montessori i Bóg wie, co jeszcze.

Indywidualizacja, osobiste, dogłębne doświadczenie przedmiotu poznania, uwzględnione zainteresowania. Gruntowna zmiana roli szkoły jako instytucji. Zmiana przestrzeni szkolnej. Gruntowna zmiana roli nauczyciela.

Gruntowna zmiana roli nauczyciela. Światły i innowacyjny Amerykanin powiedział mi ostatnio, że sukces Khan Academy wyrasta z mizerii amerykańskiej szkoły, gdzie nauczyciel jest najsłabszym ogniwem. Nowe rozwiązania próbują go więc ominąć. Khan to de facto system bez nauczyciela. W końcu – nie oszukujmy się – nie pomoże on w klasie rozwiązać trudnych zadań, jeśli nie robił tego do tej pory. Zostawmy go. Radźmy sobie sami – taka tam teraz filozofia.

Akademickie platformy bazują z kolei na świetnych, wyspecjalizowanych nauczycielach akademickich. Na co dzień, dla większości (prawie wszystkich) nieosiągalnych. Są jak komety, które przelatują przez edukacyjny Układ Słoneczny – rzadko i spektakularnie. Niech jednak wszyscy o komecie wiedzą, niech ją obserwują, gdy jest w polu widzenia, niech korzystają.

Nauczyciele w Brightworks należą do rzadkiego gatunku empatycznych tutorów, podążających z radarem serca i otwartej głowy za swoimi podopiecznymi. Ale, jak mówi przysłowie, tacy nie rodzą się na kamieniu.


***
Co robić? Co robić? Polska jak wiadomo, kraj ekspertów. Znamy się na wielu sprawach. Ja też mam swoje zdanie, a nawet swoją propozycję. Nauczyciel był, jest i pozostanie ważny w procesie kształcenia. „Nasza pani” w klasie I, II, III to ta osoba, która wprowadza w świat – nie, nie tylko nauki. W świat w ogóle. To w szkole, w podstawówce, zawiązuje się przyjaźń (lub co gorsza nienawiść) z ludźmi, sprawami, dziedzinami wiedzy. Potem są już tylko skutki. Nie da się więc nauczycieli wyeliminować, zastąpić astronautami. Nie wymagajmy też, by każda nauczycielka była czułą akuszerką indywidualnych talentów (choć, właściwie, czemu nie?). Ja proponuję solidny system nawigacyjny w postaci scenariuszy lekcji. A dlaczego i po co – w następnych odcinach.





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak dostać/nie dostać białej gorączki w szkole

Metoda pytań i doświadczeń - jak pracujemy w Uniwersytecie Dzieci

Learn now, play later