Szkoła nie musi być ciężarem.

Raz staruszek spacerując w lesie
Ujrzał listek przywiędły i blady
I pomyślał - znowu idzie jesień
Jesień idzie - nie ma na to rady


A był sierpień, pogoda prześliczna ...

Beztroski nastolatek - jeszcze wakacje (obraz z Muzeum Sztuki Współczesnej w Brisbane)


Któż nie zna piosenki Andrzeja Waligórskiego. Są też inne oznaki zbliżającej się jesieni. Wśród pewniaków jest dyżurny temat przełomu sierpnia i września: ciężki i drogi tornister.
Przejrzałam pobieżnie zasoby internetowe pod tym kątem. I co? Tornister jest za ciężki, a podręczniki zbyt drogie od wielu lat, co rok o tej porze. 


10.09.2005: Nawet siedem kilogramów dźwigają uczniowie podstawówek. Krzywy kręgosłup może mieć 80 procent dzieci. (wiadomości.wp.pl)

8.10.2007: Wojna o przeładowane tornistry (dziennik.pl)

6.11.2008: Ważącą kilkanaście kilogramów żelazną kulę z łańcuchem oraz tornister wręczyli wczoraj minister edukacji Katarzynie Hall reporterzy z Radia RMF FM. (wyborcza.pl)

22.10.2009: Od lat to samo: uczniowie dźwigają ciężkie jak ołów tornistry, a o tym, że trzeba umożliwić im pozostawianie części książek w szkole, głównie się mówi. (krakow.gazeta.pl)

Problem ujawnia się zwykle na przełomie sierpnia i września, a ucicha najdalej na początku listopada, by wzejść ponownie w kolejnym roku.

Są na świecie problemy trudne do rozwiązania. Czy kwestia tego, co dzieci noszą na plecach należy do nich? Dwa lata temu, pani minister podpisała rozporządzenie nakazujące szkołom zorganizowanie miejsca na uczniowskie wyposażenie. Wiele, może nawet większość szkół nie uporała się z problemem: nie ma środków, nie ma miejsca, uczniowie potrzebują książek i w szkole, i w domu, więc po co szafki.

Rodzice bez skutku co roku podnoszą problem obciążeń: dziecięcych barków i rodzicielskich kieszeni. Bo problem ma dwa ostrza.

Zagadnienie jest nawet jeszcze bardziej złożone, bo przecież w ciągu tych  kilkunastu lat, gdy o sprawie się mówi, wiele się zmieniło. Może więc czas postawić sobie zasadnicze pytanie: czy podręczniki są w ogóle potrzebne?

Dziewięć lat temu spędziłam wraz z rodziną rok w Londynie. My, dorośli, dokształcaliśmy się zawodowo, dzieci chodziły do angielskiej szkoły. Jakież było moje zdziwienie, gdy w odpowiedzi na pytanie w co mam zaopatrzyć dzieci do szkoły, dowiedziałam się, że jedynie w mundurek. I ołówek. Dzieci stosunkowo łatwo zaaklimatyzowały się, a ja przy okazji zebrałam informacje o innych rozwiązaniach obowiązujących w edukacji.
Dzieci spędzały w szkole około 6-7 godzin i mimo początkowej nieznajomości języka, nie nudziły się, bo zajęcia były prowadzone w taki sposób, że łatwo mogły się wciągnąć. W salach, które  składały się z części „stolikowej”, gdzie dzieci pracowały w zespołach, oraz „dywanowej” – gdzie w swobodniejszej atmosferze mogły słuchać wykładów nauczyciela, wykonywać różne ćwiczenia albo po prostu bawić się. Całe potrzebne wyposażenie znajdowało się W sali danej klasy znajdowało się całe potrzebne do nauki wyposażenie: książki, pomoce naukowe, wspólne ołówki, kredki itd. Wszystko efektywnie wykorzystane. Dwa razy w tygodniu dzieci przynosiły zeszyty, w których wykonywały pracę domową. Raz w tygodniu zanosiły do szkoły dzienniczek czytania, w którym odnotowane były codzienne obowiązkowe 20 min porcje czytania. Regularnie przynosiły do domu karty pracy – kilka kartek A4. Tornistry, które jako zapobiegliwa polska mama zdążyłam kupić, służyły nam świetnie jedynie podczas niedzielnych wycieczek. 

Wszystko co potrzebne, może być w klasie: nauczyciel z pomysłami, twórcze dzieci, koledzy, z którymi można pracować, papier, kredki, klej ...


Czy rozwiązanie z londyńskiej St Vincent School może być inspirujące?

 Wyobraźmy sobie taki model:

Klasa szkolna staje się pracownią wyposażoną w książki (nie tylko podręczniki), pomoce dydaktyczne, zestawy doświadczeń, materiały plastyczne do wspólnego wykorzystania, ołówki, pisaki itd. 
Ponieważ wszystkie materiały znajdują się w szkole i są zakupione celowo, z wizją ich wykorzystania, efektywnie używa ich wielu uczniów. Papier kolorowy, bloki, bibuły, glina, farby i tak dalej również są wspólne, a więc ekonomicznie zagospodarowane. Niezależnie od zamożności, dzieci mają do nich taki sam dostęp. 
Ponieważ podręczniki często się zmieniają, a w dodatku potrzebne są też inne źródła informacji, wiele materiałów jest w formie cyfrowej. Łatwo  wprowadza się zmiany i modyfikuje program. Uczniowie mają do nich dostęp w domu za pomocą internetu. Dzieci, które nie mają swoich komputerów, mogą wypożyczyć je z biblioteki szkolnej, tak jak książkę. Jeśli nie mają w domu internetu, prace domowe bazujące na materiałach internetowych wykonują w szkolnej świetlicy lub bibliotece.

Nauczyciel dysponuje specjalnymi materiałami do pracy, wydrukowanymi na „zwykłym” papierze, dowolnie może je rozdawać na lekcji lub też dać uczniom do domu.
Kto to finansuje? Materiały byłyby własnością szkoły, a więc to ona powinna je zakupić. Rodzice, którzy nie byliby obciążeni wydatkami na wyprawkę szkolną, mogliby też dowolnymi wpłatami wesprzeć szkołę w budowaniu jej wyposażenia.


Ostatnio moja córka robiła porządki przed nowym rokiem szkolnym. Wyciągnęła wszystkie zakupione podręczniki, ćwiczenia, zbiory zadań, słowniki itd. Przynajmniej jedna trzecia z nich nosiła tylko lekkie znamiona użycia. Kilka wyglądało jak prosto z księgarni. „Z tgo podręcznika nie korzystaliśmy, bo nauczyciel miał inny pomysł na lekcje. ~ tamtego przeczytaliśmy dwa teksty, ale można je było znaleźć też gdzie indziej. Ze zbiorów zadań wcale nie korzystaliśmy -mówła. Podręczniki prawdopodobnie nie przydadzą się ani  młodszemu rodzeństwu ani nikomu innemu, z powodu zmian programowych. Wolałabym te same pieniądze wydać na pomoce naukowe, z których przez kilka lat mogło by korzystać wielu uczniów.

Komentarze

  1. zgadzam się całkowicie;) mój siostrzeniec, który zaczynał edukację szkolną w Niemczech w szkole Montessori, miał te same warunki, do tego dochodził jeszcze pokój relaksu oraz warsztat mejsterkowicza! Wszystko na miejscu, wszystko pod ręką, wszystko dla twórczego rozwoju dzieci!

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie, Montessori - doskonały wzorzec, realizowany w Polsce - głównie w przedszkolach - od wielu lat. Też mam bardzo dobre doświadczenia jako mama montessoriańskiego przedszkolaka. To jedyny odcinek edukacji moich dzieci zupełnie bez zastrzeżeń. Montessori w każdej szkole!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jak dostać/nie dostać białej gorączki w szkole

Learn now, play later

Metoda pytań i doświadczeń - jak pracujemy w Uniwersytecie Dzieci